Wspomnienia i relacje – Edmund Karolczak
EDMUND KAROLCZAK
W dniu 8 maja 1945 roku wyjechałem do Dyrekcji Lasów Państwowych mieszczącej się w Poznaniu, ażeby się zgłosić do pracy w swoim zawodzie leśnika. Jeszcze na ulicach stolicy Wielkopolski były wyraźne ślady zniszczeń wojennych na skutek niedawnych walk toczonych w tym mieście. W gmachu dyrekcji lasów zostałem skierowany bezpośrednio do urzędującego juz dyrektora nowo tworzącej się dyrekcji na ziemiach odzyskanych w Gorzowie Wlkp. dawniej Landsberg. Gdy stanąłem przed obliczem dyrektora padło tylko jedno pytanie:
– Jaką szkołę ukończyłem?
– Odpowiedziałem: Żyrowice.
To jedno słowo wystarczyło. Następnie dyrektor polecił sekretarce wypisać angaż na stanowisko leśniczego. Po czym dodał:
– Pierwsza grupa leśników dziś wyjeżdża do Gorzowa o godz. 19.00. proszę się nie spóźnić.
Po czym wręczył mi nominację na leśniczego i życzył powodzenia w pracy zawodowej. Zaszokowany opuszczałem gmach dyrekcji, nie wierząc, że już jestem świeżo upieczonym pracownikiem administracji Lasów Państwowych. /…/
Punktualnie o godzinie 19.00 pociąg ruszył i zaczął mnie przenosić na zachód przez Krzyż do Gorzowa. Gdy nadszedł wczesny ranek 9 maja 1945 r. pociąg wzdłuż rzeki Warty wjeżdżał do dużego miasta – Gorzowa. Na torach stało kilka pociągów wojskowych, z których słychać było palby z wielu luf, tak czczono koniec II wojny światowej.
W tym mieście przez kilka dni mieszkaliśmy w budynkach przeznaczonych dla Dyrekcji Lasów Państwowych. Następnie wysyłano we wszystkich kierunkach ekipy leśników w teren, w celu organizowania przyszłych nadleśnictw i leśnictw. Zostałem przydzielony do ekipy, która miała za zadanie zorganizować administrację leśną na terenie powiatu Soldin, obecna nazwa Myślibórz.
Otrzymaliśmy rosyjskie karabiny, opaski biało-czerwone z pieczęcią Komendantury Wojennej, oraz upoważnienia do zajmowania nieruchomości będących w posiadaniu niemieckiej administracji leśnej. Panu nadleśniczemu przydzielono bryczkę wraz ze smutnym koniem, który na wszystko był obojętny i tym wehikułem czwórka leśników wyruszyła w nieznane. Podróż wlokła się niemiłosiernie, wjechaliśmy w duże kompleksy leśne. Pamiętam na leśnej drodze mijaliśmy zwłoki niemieckiego żołnierza, który dosłownie został wgnieciony w ziemie przez gąsienice pancernego kolosa. Przypomniało mi to skutki tej okrutnej wojny. Po dwóch dniach podroży dotarliśmy do niedużej wioski położonej wśród lasów o nazwie Dolzig po polsku Dolsk, gdzie pan nadleśniczy uznał za stosowne obrać siedzibę nadleśnictwa. Jeden z najstarszych leśniczych też pozostał organizując pierwsze leśnictwo o nazwie Dolsk. Ja natomiast udałem się dalej w poszukiwaniu lasów i siedzib leśnictw. Dalsza podróż odbywała się pieszo. Po drodze w napotkanych wsiach wśród Niemców panowała panika z powodu grasującego tyfusu. Sporo ludzi umierało i stwarzało to atmosferę przygnębienia. Idąc samotnie przez lasy, spotykałem tereny leśne, które ucierpiały od niedawnych pożarów. Na obrzeżach było pełno ziemianek, a linie leśne stanowiły „ulice” dla leśnych mieszkań żołnierzy, którzy wiosną tego roku przygotowywali się do decydującego natarcia na Berlin./…/
W odległości 14 kilometrów napotkałem niedużą wioskę otoczona ze wszystkich stron pierścieniem lasów o nazwie Herrendorf, co w języku naszym oznaczało: Pańska Wieś. Był tu spory majątek ziemski, którego pałac służył za kwaterę jednostki Wojska Polskiego. Ponadto znajdowała się tu leśniczówka. w której zamieszkiwał jeszcze leśniczy niemiecki wraz z rodziną. Te dwa argumenty przeważyły o decyzji pozostania w tej wiosce i organizowania polskiego leśnictwa. Po zapoznaniu się z leśniczym niemieckim, który był w starszym wieku, oświadczyłem, że wystarczy mi jeden pokój i może sobie nadal mieszkać. Jednak po kilku dniach przyjechały dwa ciężarowe samochody wojskowe na które załadowano dobytek mego poprzednika nie wyłączając sporej pasieki i leśniczówka była do mojej dyspozycji. Przeprowadzka odbyła się pod moją nieobecność, bowiem cały czas poświęcałem, aby w możliwie krótkim czasie poznać swoje leśne dziedzictwo. Powierzchnia lasów, które ciążyły do siedziby leśnictwa wynosiła 2104 ha. a sama granica między lasami a polami ciągnęła się na przestrzeni 74 kilometrów./…/
Pierwszym poważnym zadaniem, jakie nam jednostka nadrzędna wyznaczyła do wykonania. to sporządzenie prowizorycznego opisu administrowanego leśnictwa. Było to pracochłonne przedsięwzięcie wymagające spenetrowania każdego kawałka lasu, aby możliwie wiernie odtworzyć i przelać na papier to, co znajdowało się w terenie na powierzchni ponad dwóch tysięcy hektarów. Sporządzenie prowizorycznego operatu urządzeniowego musiało być podparte wykonaniem w prymitywnych warunkach mapy. oraz wykonaniem tak zwanej tabeli klas wieku, która powierzchniowo wykazywała charakter poszczególnych drzewostanów./…/ Niezależnie od tych czynności, leśniczy zajmował się zaopatrywaniem w drewno gospodarkę narodową jak i miejscowa ludność. Na terenie mego leśnictwa znajdowało się w chwili objęcia ponad dwa tysiące metrów sześciennych drewna użytkowego i opałowego. Tak duże zapasy trzeba było na nowo przemierzyć i sporządzić na nie wykazy odbiorcze. Po dokonaniu tego należało zorganizować wywóz i sprzedaż. /…/
W roku 1945 i 1946 napływ ludności polskiej był jeszcze znikomy, toteż trzeba było sięgnąć do angażowania w pracy leśnej kobiet, dziewcząt, a nawet dzieci pochodzenia niemieckiego. Tylko dzięki znajomości języka niemieckiego częściowo udawało mi się niektóre prace wykonać. /…/
W okresie zimy 1945/46 udało mi się wywieźć z lasu wszystkie zapasy drewna tartacznego iglastego. /…/
O mającej się odbyć wypłacie pierwszego wynagrodzenia w nadleśnictwie zostałem poinformowany we wrześniu 1945 r. To jest po kilku miesiącach pracy. Udałem się więc wraz z przydzielonym mi gajowym do kasy nadleśnictwa. Wypłacono mi cały plik banknotów 100-złotowych. Mój gajowy zaproponował mi po wypłacie, zjedzenie obiadu w restauracji, gdy jednak kelnerka wystawiła rachunek, memu współpracownikowi mina zrzedła. Wyciągnął jednak wszystkie otrzymane w nadleśnictwie pieniądze i powiedział do kelnerki:
– Niech pani jeszcze coś doda za resztę.
Za kilka minut wróciła, przynosząc cztery kanapki i ćwiartkę wódki. Okazało się więc, że kilkumiesięczne wynagrodzenie gajowego lasów państwowych w ciągu jednej godziny potrafiliśmy skonsumować. /…/
Edmund Karolczak, praca autobiograficzna, grudzień 1981. maszynopis s. 69-75.
tekst pochodzi z opracowania pana Marka Karolczaka „Myśliborski rok ’45”
Serdecznie dziękuję za udostępnienie opracowania.
9 listopada 2010
Najpiekniejsze uczucie poznawać nowe. Potem uznać to za swoje i dbać o to.